Felieton. Panta Rhei

Mojemu Świętej Pamięci Ojcu, który przed laty mnie niechcący zainspirował…

Czas płynie… Mój Tata też był kibicem. W latach 60-tych ub. wieku  regularnie bywał na meczach rozgrywanych na Stadionie Dziesięciolecia,  gdzie nas zabierał ze sobą –  trójkę swoich synów. Swoje mecze w roli gospodarza grała tam stołeczna Gwardia. Zapamiętałem ten z Górnikiem Zabrze. Przed jego rozpoczęciem gdzieś na błoniach Stadionu Tata pokazywał nam rozgrzewkę zabrzan. Z bliska oglądaliśmy ćwiczących piłkarzy: Lubańskiego, Pola, Szołtysika, Floreńskiego, Kostkę i pozostałych z tej wybitnej ekipy. Byliśmy też na derbach z Legią. Nie pamiętam wyniku, ale wiem, że trzymałem kciuki za gwardzistów. Prawdziwym smaczkiem tej konfrontacji była gra naprzeciwko siebie dwóch braci Woźniaków. Obaj w roli bocznych obrońców. Jerzy na lewej flance Legii; Wojciech na prawej w Gwardii. Stołeczne Harpagony, bo takie miano nosili gwardziści, w przerwie wakacyjnej grywali też w Pucharze Intertoto. Zapamiętałem niektórych z rywali Gwardii: Sheffield Wednesday, Szachtara Donieck, Vitorię Setubal, Olimpię Ljublana. Było więc co oglądać. Do tego mecze międzypaństwowe. Szczególnie ten z Francją, przegrany 1-4. Następnego dnia Przegląd Sportowy na swej okładce dał tytuł: Robert Herbin ojcem zwycięstwa Francuzów. I jeszcze pamiętny finisz jednego z etapów Wyścigu Pokoju, w którym Włoch Ongarato wyprzedził Szurkowskiego i Szozdę,

Nam też marzyło się tu zagrać.

Po latach na Stadionie powstał ogromny bazar, a mnie przy jakiejś okazji będącemu w tym miejscu w roku 2005 udało się zejść na dół, na płytę boiska i z pomocą kolegi zrobić sobie fotkę w bramce na tle trybun w ruinie. Po części dopiąłem swego.

Dziś w tej niecce mamy wspaniały Narodowy.

Niestety nie wszystko można mieć.  Warszawskiej Gwardii już dawno nie ma. Po jej przeprowadzce na ulicę Racławicką jeździłem tam na mecze, również z moimi dziećmi. Tercet Baran-Dziekanowski-Banaszkiewicz był atrakcją, która przyciągała na trybuny. Przyznaję, że tłumów kibiców tam nie było.

Po Harpagonach pozostał tylko ślad w mojej pamięci.

Pora na wnioski z tej refleksji… I niech to zabrzmi jak żołnierski meldunek.

Mój Ś.P. Ojciec nie zdawał sobie sprawy, że w ten sposób zaraził nas miłością do sportu. Również do tego lokalnego. W Łajskach istniał klub. Miejscowy LZS grał w klasie D powiatu nowodworskiego. Chyba w 1969  awansował do klasy C. Być może przez rok, może dwa grał w tych rozgrywkach.

Jesienią 1971 zostałem przewodniczącym Koła LZS Łajski. I z niewielkimi przerwami jeszcze kontynuuję to dzieło. To już 52 lata. Trudno w to uwierzyć, że to aż tyle. Zleciało…

Panta Rhei

Andrzej Gronek

na zdjęciu: rok 2005. Autor na płycie boiska Stadionu Dziesięciolecia

Oceń ten post